Bo wczoraj zaszalałam,no to dziś trzeba odpocząć.4:0 dla Niemców.1:0 dla mnie,czyli jak wygrać z samą sobą i własnymi pragnieniami.Recepta jest prosta.Pójść na plażę z przyjaciółką,wypić kilka piw i wracać do domu z buta,napisać coś mega niestosownego do kogoś mega nieodpowiedniego o porze wysoce niekulturalnej.Ot,cała filozofia.I jeszcze śmiać się z samej siebie :D
Dziś upał,dość męczący dzień,ale udany.
Ponieważ wczoraj już nic nie napisałam,dziś nadrabiam zaległości.Co się odwlecze to nie uciecze.A apetyt rośnie w miarę jedzenia.Więc mój apetyt wzrasta wprost proporcjonalnie do skosztowanych delicji.Słodkie ciasteczko z ananasowym nadzieniem ma się o niebo apetyczniej do moich ulubionych czekoladek z miętowym nadzieniem.Zjadłabym...
Ale ponieważ jestem na przymusowej diecie,nie ma ani miętowych czekoladek ani ananasowego ciasteczka.No i co ja mam począć?!Tęsknię za tą słodyczą,brak mi zapachu,smaku,brak aksamitnej konsystencji rozpływającej się delikatnością.Zaleciało erotyką...hmnnn....bo to taka pora.Gorąco jest.
Na twarzy maseczka z żółtą glinką,radio w tle,mecz na wizji,spokojnie i cicho.Tylko czegoś brak,kogoś też...
Nic już mówić nie będę,powiem tylko,że naga prawda jest taka,że czuję się cholernie... głodna.Tyle.