sobota, 7 października 2017

Jest tu kto ?

                                                                                                              Gdańsk 07.10.2017   godz. 04:28


                                   ,,Z pamiętnika schizofreniczki"

                                          ...czyli o tym, jak odnalazłam siebie.

                                                                     *


04:32...
czas płynie a ja nie wiem, od czego zacząć. Może od tego, że od tych cholernych papierosów to pali mnie zgaga.Wzięłam banana, lepiej :)
Zakradłam się cichaczem do pokoju Mamy, aby podebrać jej mentolowego, bo te mentolowe to mniej gryzą, choć podobno są bardziej rakotwórcze niż zwykłe... Może rzucę to w diabły, to palenie, ale jak na razie to Boruta kusi, oj kusi...
Była zgaga, był banan, teraz mentol rakotwórczy zasila moje płuca. Szlag.
Jak powiedziało się A to trzeba też powiedzieć B. Jestem Wam to winna. Sobie również.
Prawda jest taka, że ponoć zawsze leży pośrodku. A jaka jest prawda naprawdę? Powiem tak : prawda jest kurewsko bolesna. Ot co.

Dzieciństwo nie było takie złe. Duży dom, w którym każdy miał swoje miejsce. Wielki ogród, sad, zapach świtu wpadający do pokoju przez uchylone okno. Koguty budzące naturę do życia.
Zawsze towarzysząca mi radość z życia bez względu na pogodę. Jak słońce, to dotyk rozpalonego asfaltu pod stopami, jak zima, to rozgrzane od mrozu policzki. Sąsiedzi, dom na drzewie, zwierzęta gospodarskie, piaskownica z sekretami ze szkiełek, pod które wkładaliśmy skarby natury. Było fajnie.
Nawet góra śniegowa zrobiona przez Ojca na podwórku była dobra do narciarskich zjazdów.

Czy tęsknię za dzieciństwem? Trochę tak... bo te czasy już nie wrócą. Dziwne prawda? Otóż nie. Bo to dzieciństwo mnie ukształtowało, zrobiło ze mnie wrażliwą artystkę. Nauczyło mnie znajdywać żywicę kapiącą z kory śliwek, robić kolczyki z czereśni, czuć zapach kwiatów nawet jeśli były to maleńkie fiołki. Truskawki zbierane o świcie do łubianek, które Dziadek wiózł potem na rynek. Pomidory w tunelu Ojca, gdzie roztaczał się specyficzny tropikalny mikroklimat. Można było wejść tam nago, nażreć się Pudliszek prosto z krzaka i wyjść szczęśliwym wprost w kukurydziane pole.
Tam się żyło, ogród i jednocześnie sad Dziadka to było coś, czego nigdy nie uda mi się odtworzyć... ale,ale...Przecież wróciłam do tych wspomnień w chwili, gdy Artur zabrał mnie do Domku Pod Winoroślą ! Może nie ten format, ale miniatura też jest okej :)

O czym to ja miałam pisać? Boli mnie coś?
Nie boli mnie już nic. Swędzi mnie tylko moja skóra, nie mam pojęcia od czego. Rok minął od czasu, gdy postanowiłam odstawić leki. Musiałam wrócić jednak do nich, gdy moja Rodzina spostrzegła, ze gadam z Googlami, nie mogę spać, jeść, boli mnie życie a łzy płyną same wprost z mojej duszy...Powrót do leczenia psychiatrycznego tym razem obył się bez OZ. Dostałam nowe leki,jakieś inne. Nie czytam już ulotek, bo niby po co?
Kilka miesięcy leczenia i co? Depresja. Ważyłam tonę, nie mogłam na siebie patrzeć, czułam wstręt do własnego ciała, do własnych postępków itd. Czas mijał. Tylko ja wiem, co działo się w mojej głowie. Wstyd opowiadać innym no bo i po co, przecież nie zrozumieją...Nawet zarzuciłam pisanie bloga, bo co miałam pisać. Że sama nie wiem, co czuję. Że nie wiem, co dokładnie robię. Działałam na poziomie swojej podświadomości. Tylko. Intuicyjnie.
Wierzyłam cały czas, że TO musi się skończyć.
Nie potrafiłam skupić się na pracy, nie chciałam też o tym rozmawiać. Z nikim.
Nie mogłam wziąć się za malowanie, nie szło. A gdy już zmuszałam się do zrobienia czegokolwiek, to te powstałe obrazki trochę mnie przerażały. Wolałam iść do sieci, bo tylko tam czułam się incognito, bezkarnie podglądając życie innych ludzi. Szukałam siebie.

Wstawanie do pracy było straszne. Poranny pośpiech zabijał mnie dzień po dniu. Obowiązki służbowe były straszną karą. Kontakt z ludźmi był jak ściana, mur nie do przebicia.
Powroty z biura były katorgą... Duszne autobusy, czas płynął jak flaki z olejem, ciągnął się jak nóż wbity w łydkę i powolnie rozrywał moje członki.

Nie chciałam tak żyć. Wszystko sypało się z zawrotną prędkością. Niemożność zrobienia czegoś konstruktywnego zabijała mnie dzień po dniu. Mijał rok...
(...)
Wtedy zatopiłam się w muzykę. Lukas tworzył coś, co jako jedyne potrafiło mnie ukoić. Słuchawki w uszach pomagały przetrwać męczarnie z samą sobą.
Świat tętnił życiem, śmiercią, wszystkim co mnie zupełnie nie obchodziło. Bo przecież nie miałam na to absolutnie żadnego wpływu.
Zmieniał się mój stosunek do samotności. Czynniki, które na mnie zadziałały to bliskość, ciepło, dotyk drugiego człowieka. Nieopisana potrzeba bliskości zaczynała się spełniać. Najpierw była to bliskość fizyczna. Potem zaczął następować progres. Dostrzegłam, że komunikacja ze światem zewnętrznym jest dużo ważniejsza niż zdawało mi się dotychczas.
Zaczęliśmy ze sobą mówić. Zaczynaliśmy od błahostek, żartów, żarcików. Z lekką domieszką sarkazmu :)
I to był chyba ten przełomowy moment, gdy pojęłam o co chodzi. Że wystarczy powiedzieć drugiemu, co czuję, aby on mógł na to zareagować. Mur stojący pomiędzy mną a drugim człowiekiem zaczął pękać. Na początku tego nie rozumiałam, nie potrafiłam tego wytłumaczyć żadną analizą. Jednak z czasem dotarło do mnie, że problem leży we mnie. W tej blokadzie, która mnie paraliżowała wewnętrznie.
Słowotoki, natłok myśli. Zewnętrznie musiało wyglądać to dziwnie, może nawet dziwacznie. Ukłon dla mojej Mamy. Ona znosiła to najdzielniej wierząc we mnie do końca.
Wiele przeszkód, które napotkałam w ostatnim roku, pokonałam.

                                                                      *
Teraz? Teraz jestem. Tu. Teraz.
Teraz jest piękne. ,,Teraz" czuję przytulając się do męża. Teraz czuję więź z moją Mamą, kiedy po całym dniu opowiadamy sobie przeżycia i przygody.
Teraz jestem sobą, gdy wsiadam na rower i jadę tam, gdzie chcę. Teraz czuję wolność, gdy moje ciało jest wreszcie pod moją kontrolą. Teraz, gdy leżę na ławce patrząc w chmury, czuję się sobą.
Teraz czuję życie inaczej. Widzę synów, widzę Ciebie Artur i to, ile wycierpiałeś gdy nie dałam Tobie wejść do siebie.
Teraz mogę już spokojnie spać, gdy opowiedziałam o tym, jak trudno jest żyć w kaftanie bezpieczeństwa, który ogranicza swobodę działania.
Znalazłam to, czego szukam.
Szukałam siebie. Zajęło mi to ech... Ale warto było szukać :)

Ty również możesz zdjąć swą maskę.
Pokazać swoje prawdziwe oblicze światu.
Nikt Ci nie obieca, że nie będzie bolało.
Ale jak Sam przejdziesz swoją Drogę, wtedy podaj mi rękę, zabiorę Cię właśnie tam, gdzie słońce obudzi Cię do życia, gdzie wiatr odgoni smutki, żale, gdzie morskie fale obmyją stopy. Tam znajdziesz również ... no właśnie...(...)

                                                                      *

                                               A Ty ?  Czego Szukasz ?