czwartek, 25 października 2018

(...)


Nowy post...

Za późno by coś tu pisać. Wszystko już zostało powiedziane, wszystko już zostało napisane. Słowa raz powiedziane odbijają się echem do końca. Jeśli już ich nie słychać,to ślad pozostaje wyryty w sercu i krwawi powoli, wydobywając się na zewnątrz brakiem zaufania do ludzi, brakiem zaufania do siebie. Ból pozostaje bólem, można go zapomnieć ,ale jak boli to nie da się tego zatuszować niczym,żadnymi cholernymi pigułami, zastrzykami... moje ciało znów mówi,że boli...czy to alergia na ból wewnętrzny? a może reakcja na niepogodzenie się z własnymi przeżyciami...cholera wie. Wysypki na skórze, trudne do określenia, niewiadomego pochodzenia... wróciło do mnie. Wraca, gdy przychodzi taki moment, że trzeba zmierzyć się z przeszłością. To tak jakby  malując autoportret moja twarz w jednej sekundzie zmieniałaby swoje oblicze sto razy. Wtedy nie wiadomo, co wyjdzie z obrazu, nie wiadomo, czy portret będzie bardziej realny,czy też bardziej emocjonalny, a może to jakaś cholerna abstrakcja?!

...nie mogę malować. Wszystkie farby i kredki schowałam do szuflady, obrazy popakowałam do kartonów, tak ,jakby zaraz miały się stąd wyprowadzić. Tylko dokąd?

Czy umiem jeszcze malować? Nie mówię o obrazach na zamówienie, o pejzażykach słodko pierdzących czy też martwych naturach, które już dawno umarły, lub o kwiatach, które zwiędły...nie wiem, czy potrafiłabym namalować coś , co by odzwierciedliło mój nastrój tu i teraz. Zajmuję ręce sznurkami i koralikami. Mniej palę wtedy. Rozganiam niespokojne myśli. Co dalej z tymi sznurkami i koralikami? nic ciekawego. Zajmują na chwilę,ale czy pomagają mi...

Chciałabym coś namalować. Nie czuję jakiejś presji z zewnątrz, ale coś w środku podpowiada mi ,że powinnam. Że byłoby wtedy mi łatwiej, że coś może by się zmieniło. Płonna nadzieja, bo ile już moich obrazów miało być tym przełomowym? nic się nie zmieniło...jestem nadal..nikim...

Tak sobie nawlekam,zaplatam....